W niektóre dni
Wydaje mi się że przypominam
Motyla
Staję wtedy przed lustrem i uśmiechem
Obdarzam odbicie
Ale to szybko mija
Później przychodzi ten czas
Kiedy wzrokiem tłukę wszystkie
Lustra
Popadam w rozpacz rwąc smutek
Na strzępy który sklejam nadzieją
I tak w nieskończoność
Kocham popadając w nienawiść
Wymagam dużo i jeszcze więcej
Oczekuję stale podnosząc poprzeczkę
Spadam poparzona porażką
Wspinam się po subtelnej nici wrażliwości
By zapaść w zimowy sen wtedy mam letarg
Nic nie czuję nic nie myślę odpoczywam
W kokonie obłędu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz