Smutek jak święte słowa mantry powtarza się z natrętną siłą
codzienności.
Przychodzi znikąd i siada do gościny gotowy.
Egoistyczne rozgląda się po duszy i rozbiera ją na małe
elementy.
Nie proszony, bez wzajemnej rozmowy ,
nie zabawiony moją uwagą, cynicznie
udaje, że jest tu hołubiony.
Natrętnie pcha się w moje życie,
depta i siedzi rozkoszując się drinkiem z mojej krwi
sporządzonym.
Wysysa to wszystko co jeszcze we mnie radosnego się tli.
Lekceważąco zapala papierosa i pluje mi dymem w twarz.
Niezrażony moją obojętnością, wygodnie rozsiada się
i kawałek po kawałku wyzuty z emocji mnie rozkrada.