Daleko gdzieś chyba
W Mexico jest pewne miasto
Jak z westernu wymalowane
Całe drewniane kowbojami
Znudzonymi obstawiane
Psy słońcem uśpione ukrywają
Się pomiędzy barierkami
Życie jak z fotografii wyrwane
Wjeżdżasz na koniu w ten świat
Starym kinem uchwycony mijasz
Senne uliczne życie
Ktoś od niechcenia kapeluszem
Skinie no chyba że jest
Osiadłym tu Indianinem wtedy
Nieufnym spojrzeniem cię obejrzy
Niczym snajper z wieży
Naraz słyszysz niby od niechcenia
Głośne wzdychania i piski
Oczy do góry kierujesz na
A tam na balkonach kurtyzany niczym
Julie stoją z nadzieją wypatrując
Nowego przybysza ich szansę na
Atrakcyjne życie jaką w tobie widzą
Pod balkonami ktoś trumnę na
Wymiar zbija i wkłada zwłoki
Od wczoraj na podłodze leżące
Przed tobą Saloon z podwójnymi
Drzwiami które jak bramy raju
Do wejścia zapraszają
Odór tytoniu i whisky odrzuca
Rajskie skojarzenie
Wchodzisz niepewnie czujesz
Na sobie każde spojrzenie
Podchodzisz czujny do baru i
Już chcesz zamówić
Jeden kieliszek dla rauszu gdy
Za plecami słyszysz
Stop! Cięcie! Mamy to!
Koniec ujęcia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz